\
Margo
-Podszedł do mojego łóżka i kucnął przede mną. W ciemności, nikłe światło księżyca zabarwiło jego czarne włosy na ciemno granatowo.
- Pomyślałem, że nigdy nie zaznałaś prawdziwego życia, takiego jak mają twoje rówieśniczki. Chciałbym cię zabrać gdzieś. Poznałabyś moją siostrę, i w ogóle inne życie. Za dziewięć dni twoje ślubowanie, nie...
- Dobrze - przerwałam mu.
- Wyruszamy o świcie - powiedział i mi zasalutował - Dobranoc.
Zasnęłam zaraz po tym jak chłopak wyszedł z mojego pokoju. Spałam spokojnie, jak nigdy w tym domu, miał złe fluidy. Obudziło minie światło słoneczne. Szlag, zapomniałam zasunąć zasłon. Chwile potrwało zanim dotarło do mnie, ze muszę wstać i się spakować. Zgramoliłam się niezdarnie i wyrzuciłam rzeczy które wczoraj pakowałam do torby na środek pokoju, zostawiłam tylko kosmetyczkę, Weszłam do garderoby i spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy. Do torby wrzuciłam jeszcze dwie książki i poszłam obudzić Adama. Zapukałam w drzwi i nie czekając na odpowiedź wparowałam do pokoju. Chłopak jeszcze spał. Jego karmelowa skóra kontrastowała z bielą pościeli, a czarne loki były rozrzucone po poduszce.
Chamsko rozsunęłam zasłony, a promienie oświetliły jego twarz.
- Dzień dobry, królewno - mruknęłam.
- Bry - mruknął, przecierając oczy - zaraz wyjeżdżamy.
- Może najpierw śniadanie - powiedziałam.
- Świetny plan - powiedział jeszcze zaspany i wstał z łóżka.
Był tylko w szarych dresach. Powędrował za moim wzrokiem.
- Miałem swoje rzeczy w samochodzie - powiedział i odwrócił się delikatnie. Cały lewy bok miał pokryty tatuażem. Ogromny smok rozciągał się od lewego biodra po bark i ramię. Podeszłam bliżej. Miał idealnie wyrzeźbione ciało.
- Co oznacza?- zapytałam i dotknęłam pokrytej tuszem skóry, nie protestował.
- Jestem trochę tak jak on - powiedział i popatrzył na mnie z góry.
- Busoro dragọn ahụ*. Myślałam, że jesteś jak lew - powiedziałam zadzierając głowę do góry.
- Nie ja wybierałam to imię. Miałem na myśli to, że jestem niebezpieczny. Palę na popiół wszystkich, którzy zbliżą się dostatecznie blisko.
- Mnie nie spaliłeś - zażartowałam - jeszcze, ale rozumiem przekaz. Jest piękny - westchnęłam i zorientowałam się, że nadal obrysowuję palcem kontury tatuażu - przepraszam mam problem z trzymaniem rąk przy sobie.
- Nie mam nic przeciwko - powiedział - To co, śniadanie i ruszamy?
- Mhm.
Zaszliśmy na dół, oboje jeszcze piżamach.
- Zostało jeszcze wczorajsze ciasto naleśnikowe. Mogą być znowu naleśniki?
- Jasne - mruknął, sprawdzając coś na telefonie.
Zabrałam się do roboty, szło mi całkiem nieźle, aż do momentu.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam.
- To niespodzianka - uśmiechnął się tajemniczo.
Zrobiłam niezadowoloną minę i wróciłam do pieczenia pierwszego naleśnika.
- Auć - wrzasnęłam i zaczęłam wymachiwać prawą ręką. Brunet zerwał się z krzesła.
- Co jest? - zapytał i złapał moją rękę.
- Dotknęłam się patelni -powiedziałam - nic mi nie jest
Westchnął cicho i zaprowadził mnie do zlewu nie puszczając mojej ręki, stanął za mnę i odkręcił zimną wodę. Jego ciało było blisko mojego. Niebezpiecznie blisko. Próbowałam skupić się na zimnej wodzie, oblewającej mój palec.
- Mówiłem ci już, jak bardzo przypominasz moją siostrę? - zakręcił kran.
Odwróciłam się, chłopak jednak się nie odsunął. Jego teńczówki, teraz niemal czarne prześwietlały mnie na wylot. Opar ręce o blat po obu moich stronach i delikatnie się nachylił. W chwili gdy myślałam, że mnie pocałuje zrobił mnę, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody i zrobił dwa kroki w tył.
Okey. Ała. Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo chciałam, żeby to zrobił.
- To ja dokończę piec naleśniki - mruknął.
Usiadłam na blacie przy płycie kuchennej. Nastał niezręczna cisza. Chłopak piekł naleśniki. Patrzyłam jak pracują jego mięśnie przy każdym ruchu. Wyczuł na sobie moje spojrzenie i spojrzał na mnie.
- Dlaczego? - zapytałam cicho, nie wiedząc jak sformułować pytanie.
- Nie teraz. Nie mogę. Nie dopóki nie znasz prawdy - wychrypiał.
- Jakiej prawdy? - zapytałam zdziwiona.
Ale nie otrzymałam odpowiedzi. Usłyszeliśmy odgłos przekręcanego kluczyka w zamku.
- Spokojnie - szepnęłam do chłopaka.
Słuchaliśmy kroków z korytarza do kuchni. W progu pojawiła się moja matka. Miała ciemne włosy takie jak moje i zaokrąglone kształty. Była ubrana w czarną prostą sukienkę i jasny kardian.
- Cześć kochanie - powiedziała - Indra dzwoniła do mnie. Mówiła, ze przyjeżdżasz.
- Cześć mamo - powiedziałam i pozwoliłam się jej się przytulić.
Spojrzała na Adama.
- Mamo poznaj, to jest Adam - powiedziałam.
- Miło mi cię poznać - powiedziała rozpromieniona i wyciągnęła do niego rękę, ignorując fakt, że oboje jesteśmy niekompletnie ubrani.
- Mi panią również - powiedział i pocałował jej dłoń. Była nico zdziwiona tym gestem.
- Cieszę się, ze mogę poznać znajomych mojej córki, nigdy nikogo nie zaprasza - westchnęła - o widzę, że pieczecie naleśniki. Mam nadzieję, że mnie poczęstujecie - świergotała - Uwielbiam naleśniki. Zaraz wracam - Uśmiechnęła się i wyszła.
Brunet zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zdezorientowany. Wzruszyłam ramionami.
- Mo - powiedział.
- Co? - zapytałam.
- Dokończymy tamtą rozmowę w samochodzie, ok?
- Okey -mruknęłam.
- Mo, to naprawdę poważne. Najpierw chcę żebyś wszystko wiedziała, zasługujesz na prawdę - patrzył na mnie poważnie.
Skinęłam głową.
- A co tu taka cisza? - wparowała z powrotem mama, przebrana w zwiewną spódnice do ziemi i top na ramiączka.
- Tak jakoś - mruknęłam.
- To gdzie moje naleśniki? - zapytała.
Adam podał jej na talerzu naleśniki z wiśniami.
- Rzadko zdarza się, żeby facet umiał gotować - stwierdziła, patrząc na niego badawczo - Mia to szczęściara. Uuuuum. Z wiśniami, moje ulubione - powiedziała z pełnymi ustami, nie zachowując się ani trochę dorośle.
Chciałam zaprzeczyć, że to tylko kolega ale nawiązałam kontakt wzrokowy z Adamem a on pokręcił głową.
- Mia? - zapytał patrząc na mnie.
- To jej drugie imię. Chciałam ją tak nazwać ale mąż wybrał Margo i nie była w stanie wyperswadować mu tego pomysłu. Jest uparta po ojcu - wróciliśmy na chwilę do jedzenia naleśników.
- Ojciec jeszcze nie wrócił? - zapytała.
- Nie widziałam go od trzech tygodni.
- Typowe - mruknęła.
- Słyszałam, że jesteś chora - powiedziała patrząc na mnie - nie wyglądasz.
- Po prostu przemęczona - powiedziałam - Jedziemy? - zapytałam bruneta, chcąc się stąd jak najszybciej wyrwać.
- Wybieracie się gdzieś? - zaciekawiła się.
- Taak - odpowiedział za mnie brunet - Jedziemy do mnie na kilka dni. Ma pani coś przeciwko?
- Ależ skont, kochanie potrzebujesz pieniędzy? -zapytała.
- Nie mam na karcie.
- Dam ci jeszcze w gotówce.
- NIE potrzebuję.
Spojrzała na mnie zdezorientowana.
- W porządku - powiedziała.
Wstałam od stołu i ruszyłam do swojego pokoju, chłopak zaraz za mną. Po chwili byłam już ubrana w czarną, luźną koszulkę bez rękawów i szare spodnie z dziurami na kolanach.
Adam w czarne spodnie i ciemnogranatową koszulkę z kilkoma guziczkami pod szyją.
- Gotowa? - zapytał.
- Tak, zabierz mnie stąd.
Po jakichś 10 minutach siedzieliśmy już w samochodzie. odetchnęłam z ulgą, że nie muszę już rozmawiać z rodzicielką.
- Masz fajną mamę - powiedział.
- Niektórzy ludzie nie powinni zostać rodzicami - mruknęłam.
- Ciesz się, ze w ogóle ją masz.
- Tylko na papierku - odcięłam się.
Chwila ciszy.
- Chciałeś porozmawiać - stwierdziłam.
- Tak - powiedział i zjechał na pobocze, wysiadł i otworzył mi drzwi. Posłałam mu pytające spojrzenie. Byliśmy w lesie - Chodź.
Zaprowadził mnie na leśną ławeczkę. Usiadłam z wahaniem i sam usiadł zaraz koło mnie.
- Zamieniam się w słuch - powiedziałam. Chłopak zacisnął usta w wąską kreskę.
- Zastanawiałaś się pewnie dlaczego zostałem przeniesiony. Prawda? - kiwnęłam głową - Zostałem wysłany na misję. Ktoś zapłacił grube pieniądze, żebym cię odnalazł i miał na ciebie oko. Miałem się do ciebie nie zbliżać, ale nie potrafiłem...
- Więc dlatego się mną opiekowałeś? Bo ktoś ci kazał? - zapytałam, czując jak wzrasta we mnie złość.
- Nie, miałem tylko cię odnaleźć, sprawdzić czy jesteś bezpieczna, nie zbliżać się.
Prychnęłam ze złością. Kucnął przede mną.
- Opiekowałem się tobą z innych powodów - powiedział patrząc mi w oczy - wierzysz mi?
- Powiedzmy - burknęłam - kto zlecił misję?
Westchnął ciężko.
- Twój brat - powiedział i zmarszczył brwi.
Jak to?
- Nie mam brata - powiedziałam zaskoczona.
Sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął z niej zgięte na pół zdjęcie i jakąś kartkę.
Spojrzałam na dokumenty. Na zdjęciu, była dwójka dzieci mała dziewczynka z ciemnymi oczami, wyglądała znajomo i o kilka lat starszy chłopiec o jasnych włosach i zielonych oczach. Oboje mieli podobne rysy twarzy. Z tyłu był podpis Mia i Oliver '99. Wciągnęłam gwałtownie powietrze.
To jej drugie imię. Chciałam ją tak nazwać ale mąż wybrał Margo i nie była w stanie wyperswadować mu tego pomysłu. Jest uparta po ojcu.
- To jeszcze nic nie znaczy - wyszeptałam, zakręciło mi się w głowie.
- Zobacz to - podał mi kartki.
Akt urodzenia i akt adopcyjny. Tak naprawdę mam na nazwisko Allen. Mia Allen.
To jej drugie imię. Chciałam ją tak nazwać ale mąż wybrał Margo i nie była w stanie wyperswadować mu tego pomysłu. Jest uparta po ojcu.
Kłamała. Kłamała przez całe moje życie. W moich oczach pojawiły się łzy. Zsunęłam się na kolana. Adam próbował mnie podnieść ale się osuwałam.
- Jak mogli? Jak mogli mi nie powiedzieć? - szlochałam, pierwszy raz od kilku lat.
- Przykro mi, że dowiadujesz się tego ode mnie - szepnął mi do ucha, tuląc moje bezwładne ciało do piersi.
- Taka twoja misja. Misja jest wszystkim - zacytowałam Indrę.
- Nie moja misja się zakończyła kiedy zdałem raport, gdzie i kim jesteś - powiedział, kołysał mnie delikatnie.
Nie wiem ile spędziliśmy w takiej pozycji ale zaczęło mi drętwieć ciało. Otarłam łzy.
- Możemy już jechać - powiedziałam.
- Czeka nas długa droga.
- Mam nadzieję, nie mogę poznać twojej siostry w takim stanie - wsiedliśmy do samochodu.
- Poznasz ją dopiero jutro. Zajedziemy późno w nocy. Masz czas.
- To dobrze. Przepraszam, że się tak rozwyłam.
- Miałaś prawo. To naturalne, że poczułaś się zdradzona. Też bym się wściekł.
- Podziwiam za cierpliwość. Ja bym siebie już wyrzuciła przez okno.
- Lata praktyki - zaśmiał się.
Też się zaśmiałam. Jakby sytuacja z przed kilku minut nie miała miejsca.
- Znasz go? - zapytałam po jakimś czasie.
- Olivera? Tak, jesteśmy całkiem blisko.
- Jaki on jest.
- Ma niesamowity talent do obwiniania się za wszystko.
- To chyba rodzinne - zażartowałam, ale poczułam ból w okolicach serca.
- Jak będziesz chciała, to go poznasz.
- Naprawdę?
- Mhmm.
Pomyślałam o ślubowaniu. To nie będzie zwykłe ślubowanie. Pozbawią mnie człowieczeństwa...
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, oparta głową o szybę. Gdy się obudziłam był już późny wieczór. Resztę drogi spędziliśmy na gadaniu o niczym i śpiewaniu rockowych piosenek z płyt. Zajechaliśmy nawet do PizzaHut.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział i wjechał do garażu nowoczesnego wieżowca. Tradycyjnie otworzył mi drzwi i wziął torbę.
Weszliśmy do klarki schodowej i wjechaliśmy windą na 10 piętro. Brunet otworzył jasne drzwi.
- Zapraszam - powiedział i puścił mnie przodem i zapalił światło. Mieszkanie było dwupiętrowe, jasne i przestronne z ogromnymi oknami, zajmującymi całą ścianę.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
- Snu - mruknęłam.
- Pokarze ci twój pokój - ruszył w stronę schodów, ruszyłam za nim.
Otworzył drzwi najdalej od schodów.
- To tu a tam masz łazienkę - wskazał na drzwi kilka metrów dalej - Jak coś jestem w pokoju obok. Dobranoc.
- Branoc- powiedziałam. W głowie mi huczało od długiej podróży. Wzięłam szybki prysznic i zasnęłam w kilka minut w miękkiej pościeli.
*busoro dragọn ahụ- smok.
_______________________________________________________________
Hej,
Dodaję rozdział, który miał pojawić się wczoraj. Bardzo przepraszam za opóźnienia.
Co sądzicie o tym rozdziale? I o przeszłości Mo?
Man nadzieję, że Wam się jak dotąd tutaj podoba.
Pozdrawiam,
Wolfslower.
Odbiór.