wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 6 "Bezsenność"

Ten rozdział dedykuje Madzi L. za komentowanie każdego rozdziału.
Margo

- Jak cię zwą? - zapytałam.
- ọdụm. *
- Ya mere Leo m na gị ụgwọ. M ga-emezu ihe ọ bụla ị na-ajụ m. **
- Ọ bụ ihe m ihe ùgwù Hummingbird*** - chłopak uśmiechnął się do mnie i wyszedł z pomieszczenia.
Ja szybko posprzątałam pomieszczenie i ruszyłam do sali obrad. Miałam mnustwo papierkowej roboty. Po drodze myślałm o tym co powiedział chłopak. Może rzeczywiście miał racje, może powinnam się wyswobodzić? Sala konferensyjna składała się z długiego ciemnobrązowego stołu i krzeseł do kompletu. W rogu na przeciwko stołu stały dwa masywne fotele a pośrodku niski stolik kawowy. Sierowałam się do drzwi znajdujących sie po mojej lewej i znalazłam się w archiwum. Sztuczne bękitne światło oświetlało wiele rzędów, metalowych półek wypełnionych aktami przestępców, których wyeliminowanych, uniewinnionych lub tych którzy dostali drógą szansę. Chwyciałam jedno z pódeł stojących w kącie i wróciłam do sali komferencyjnej. Rozsiadłam się na środku i rozłożyłam papiery. Nie lubiłam tego obowiazku, w tej chwili w moich rękach spoczywałao wiele ludzkich żyć. Moim zadaniem mianowicie było posegregowanie teczek w trzy grópy: tych winnych do wyeliminowania, tych którzy nie byli groźni można uznać ich za niwinnych i tych których trzeba nastraszyć, żeby wrócili na właściwą drogę w przeciwnym razie wyladują w tej pierwszej gromadce.
Następne kilka godzin spędziłam, uważnie czytając dokumęty. Nie chcialam popełnić, zadnego błedu ale też marzyłam, żeby móc iśc już spać. Powieki stawały się coraz ciężejsze, a stos teczek ułożony po mojej prawej wcale się nie zmniejszał. Na podstawie mojej dzisiejszej pracy Inra będzie wysyłaś nas na misje. Nie może się zdażyć, że nie będzie do rozdania żadnych aktów. Ze skupienia wyrwało mnie stukanie w drzwi. Po chwili ukazali się w nich Ben, Murphy i Octavia.
- Hej – mruknęłam wracając wzrokiem do swojej pracy.
- Hej, słyszeliśmy, że trzeba ci pomóc - powiedziała O.
- Radzę sobię – odparłam.
- Jasne, jasne – mruknął Murphy i usiadł na przciwko mnie a zaraz obok niego Ben. Octavia natomiast usiadła obok mnie . Każde wizięło teczkę i skupiło na niej uwagę.
- Mo, co o tym myślisz - brunetka podała mi teczkę.
Na pierwszej stronie widnoało zdjęcie mężczyzny około czterdziestu lat.
- Oskarżony o morderstwo żony i dziecka. Nie przyznaje się do winy – przeczyałam na głos.
- Przeczytaj jego zeznanania – Polecił Ben – odkładając akat którymi aktualnie sie zajmował.
Przeleciałam wzrokiem po zeznaniach.
- Upiera się, że on w życiu nie skrzywdziłby swojej rodziny i że zostal wrobiony. Zapytany o to czy ma podejrzenia, kto mógłby to zrobic unika odpowiedzi. Jak dotąd nie karany. Sosiedzi wspominają, że wcześniej słyszeli kłótnie, ale wytpowiadają się o nim jako o spokojnym i trosliwym człowieku. Uważają, że niebyły do tego zdolny.
- Nigdy nie wiadomo jakie demony czają sie w czowieku – podsumował Murphy.
- Coś tu śmierdzi – stwierdziałam – Jak można zabić kobietę którą poślubił i to jeszcze w pokoju dziecka.
- Zapytaj tego gościa – mruknął Murphy.
Ben siedział w skupieniu, analizując dostarczone mu informacje.
- Czy wspomniano o jakichś konfliktach z mafią ?– zapytał. Przejrzałam jeszcze raz papiery.
- Nic – odpwiedziałam – piszą jeszcze, że ofiary zostały zadźgane. Oskarżony upiera się, że nigdy nie widział tego noża i jest niemal pewny, że nie było takiego noża w kuchni.
- To nie wygląda mi na mafię – Stwierdziła O.
- Ale znów, jeśli nie widzial tego noża to skąd tam jego odciski palców.
- Zajmę się tym – zadecydował Ben – Sprawdzę poszlaki, przesłucham świadków i tym podobne, może uda mi się coś znaleźć.
- Pomogę ci – powiedziała Octavia.
- W porządku, musimy iść jutro do Indry i prosić o zezwolenie na misję – zwrócił się do brunetki.
- Po trzydziestu minutach, wszystkie akta były przejrzane.
- Dzięki za pomoc - siędo towarzyszy.
- Do usług – powiedział Murphy i póścił do mnie perskie oczko.
- To ja idę przygotować się do szkoły – Mruknełam nie zadowolaona z faktu, że jutro poniedziałek.
- Do zobaczenia – powiedziała O i mocno mnie przytuliła.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę mojego pokoju. Wzięłam szybki prysznic i od razu przebrałam się w piżamę. Dopiero teraz mogłam wziąść się za odrabianie lekcji. Po półtorej godziny wszystko było gotowe. Jednak zasnącnie dawały mi dzisiejsze słowa Adama, niby nic o czym wczśniej bym nie wiedziała, ale wyraz jego twarzy gdy to mówił, był śmiertelnie poważny. Po wielu bezskutecznych próbach zaśnięcia, spowrotem przebrałam sie w “mundór i wygrzebałam staranie ukrytą paczkę papierosów i schowałam do bocznej kieszeni w spadniach na wysokości kolana. Wymknęłam się po cichu z pokoju a drzwi zamknęłam na klucz. Pmknęłam po schodach przez dwa kolejne piętra i schowałam się w bibliotece. Skierowałam się do okna najbliżej, przeciwnej ściany. Otworzyłam je na ościęż i wymknełam się na dach. Ostrożnie pokonałam drogę dzielącą mnie do płaskiej części dachu. Dopiero teraz mogłam oddetchnąc pełna piersią. Może to głupie ale tylko tu czułam się teraz tak na prawdę wolna i bezpieczn mimo, że od ziemi dzieliło mnie jakieś pięć pięter.
Odpaliłam szluga i mocno się nim zaciągnęłam. Wypuszczając dym, uśmiechnęłam się do siebie. To był dla mnie najlepszy sposób na bezsenność. W tym miejscu, zmieniałam się tylko ja, przychodziłam tu odkąd odkryłam to miejsce. Miałam wtedy około 11 lat, z czasem do mojego przesiadywania tutaj doszły używki, ale łamanie zasad Watahy sprawiało mi swoistą przyjemność. Moją czujność wzpudziły odgłosy cichych kroków, szybko zgasiłam papierosa.
- Spokojnie, to tylko ja – powiedział głos z ciemności, był to Adam.
- Jak mnie tu znalazłeś? - zapytałam.
- W zasadzie to cię nie szukałem – odparł.
- W porządku – rzuciłam.
- Mogę? - zapytał wskazując miejsce obok mnie.
- Jasne.
- Ładnie to tak, palić po nocach? - zapytał z uśmiechem.
- Miałam problem z zaśnięciem – przyzanałam.
- Ja też – mruknął.Wyciągnełam w jego stronę paczkę i zapalniczkę.
Chłopak poczęstowła się bez wachania. Nie był grzecznym chłopcem. Sama też wzięłam jednego i odpaliłam. Siedzieliśmy w milczeniu, a chmura dymu łączyła się w jedno, zanim rozwiał ją wiatr. Myślałam, że będzie mi przeszkadzać tutaj obecność, zupełanie obcego mi chłopaka, ale tak nie było. Jego obecnoś była w pewnym sesie uspokoajająca.
- Mogę zadać ci pytanie? - Zapytał.
- Już to zrobiłeś – odparowałam, wypuszczając dym z płuc.
- Często tu przchodzisz? -nie dał się zwieśc z tropu chłopak.
- Czy ja wiem, raz na jakiś czas. Spokojnie jeszcze nie zdążyłam sie uzależnić. Jak udało ci sie znaleźć to miejsce. – mruknęłam.
- Wszystkie budynki Organizacji wyglądają niemal tak samo – odparł.
- Jak tam było? - zapytałam niepewne, po chwili ciszy.
- Gdzie?
- W tej Watasze z której pochodzisz? - dopytywałam się.
- Podobnie jak w tej. Grupka ludzi z którymi dorastałem, któych znałem od dziecka, z którymi trenowałem- spojrzałam na niego, patrzył w gwieździste nieb, powoli wypuszczając struszkę dymu.
- Musiało być ci ciężko, zostawić to wszystko – podsumowałam.
- Taaa – stwierdził - Wracamy ? - zapytał, chcąc uniknąć dalszych rozmów na ten temat.
Brunet wstał i podał mi rękę, którą chwycłam po chwili wachania. Po kilku minutach staliśmy już w bibliotece.
- Ọ dị mma ịgwa, na Hummingbird*
- m na- **
- Idź pierwsza – polecił szeptem.
Kiwnęłam głową i wymknęłam się nie korytarz. Bezszelestnie zbiegłam do mojego pokoju.
Schowałam dokładnie paczkę papierosów i przebrałam się z powrotem w piżamę złożoną z męskiej koszulki któregoś z chłopaków i położyłam się do łóżka. Myślałam o tym ile sekretów skrywa Adam. Musiał wiele przejść, ja nie wyobrażam sobie co bym zrobiła, gdyby teraz mnie przenieśli. Po chwili moje myśli zaczęły płynąć coraz wolniej, a ja wpadłam w objęcia Morfeusza.
Maaamo! - Krzyczała mała dziewczynka, łudząco przypominała mnie. Nie otrzymała odpowiedzi – Maaaaaaaaaamo! Mamusiu! - krzyczała, biegnąc długim korytarzem, który zdawał się nie kończyć- Maaaamo! - Nie przestawała. Znałam zakończenie tego snu. Śnił mi się bardzo często- Maaaammmmmmuuuuusssiiiuuu! - Nie dawała za wygraną. Nagle usłyszałam dźwięk alarmu i obraz zaczął się zamazywać.
Gdy otworzyłam oczy. Mój pokój wypełniało pulsujące czerwone światło. Mogło oznaczać to tylko jedno: alarm.
- Co do cholery? - mruknęłam, niezdarnie wstając z łóżka. Po chwili byłam już w mundurze i pędem ruszyłam do zbrojowni.

* Miło się rozmawiało, Kolibrze.
** Mi również.
_______________________

Hej kochani,
Tak, wiem, że dzisiaj powinien pojawić sie rozdział WHTS, ale nie mam go ukończonego a jestem poza domem, wiec w zamian dodaje ten rozdzał, bo napisałam go wcześniej , a później dwa tygodnie pod rząd dodam WHTS. 
Rozdzaił ten dodaje z komórki, więc jest niesprawdzony, z góry przepraszam za błędy oraz zachęcam do komentowania, ponieważ Wasza opinia jest dla mnie ogromną motywacją. 
Pozdrawiam,
Wasza Wolfslower.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 5 "Zimne dzieci śmierci"

Margo

- Nie skrzywdzicie go! -krzyknęłam. 
- A widzisz inne wyjście? - odezwał się ktoś inny, nie dbałam o to kto. 
- Tak – powiedziałam stanowczo.

- Jakie niby? - chłopak zrobił kilka kroków i stanął niebezpiecznie blisko.
 - Wytrenuję go, stanie się jednym z nas – rzuciłam. Nie było tego w planach. Spojrzałam na chłopaka stojącego w kącie – Witaj w watasze napụtara (uratowany)
Liam stał z przerażeniem widocznym na twarzy. Wyjęłam zza pleców moją ktanę i odwróciłam się w stronę towarzyszy zwróciłam ostrze w stronę drzwi.
- Tam są drzwi – warknęłam patrząc kolejno, każdemu w oczy. Wyszli po chwili wachania a ja gwałtownie odwróciłam się w stronę drżącego chłopaka – Nic ci nie jest? - zapytałam.
- Nnnie – jęknął – Mogłabyś? - szepnął patrząc intensywnie na ostrze.
- Jasne – rzuciałam i odłożyłam katanę na miejsce, ostrożne zrobiłam kilka kroków w stronę blondyna – Wybacz, rzadko pojawia się tu ktoś z zewnątrz. Właściwie to jest to zakazane – usiadłam na brzegu jego łóżka – Udziądź, proszę.
Liam wykonał moje polecenie, siadając jak najdalej odemnie.
- Czy wy... - spojrzał na mnie niepenewnie – zabijecie mnie teraz? 
- Liam, nie po to narażałam własne życie, aby teraz pozwolić cię zabić - odparłam spokojnie. 
-Więc, co teraz ze mną będzie? 
- Staniesz się jednym z nas – szepnęłam. 
- Mam lepszy pomysł – odezwał się niski głos w drzwiach. 
Odwróciłam się gwałtownie, o framugę drzwi nonszalancko opierał się Adam. 
- Chłopak nie przeżyje, ma za mało czasu żeby nauczyć się tego, czego my uczymy się latami – dorzucił, ruszając w naszą stronę.

- Więc, jaki jest twój plan? - zapytałam zdezorientowana. 
- Musisz mi zaufać – powiedział patrząc mi w oczy. Odwróciłam wzrok.
- Daj mi powód – odparłam. 
- Jak sobie życzysz. Możemy porozmawiać na osobności – zwrócił się do mnie – Wątpię żeby twój chłopak potrafił dotrzymać tajemnicy. 
- To nie jest mój chłopak. Miłość jest słabością – odpowiedziałam bez zawahania i ruszyłam w jego stronę. 
- Doprawdy tak uważasz – prychnął. 
- Nie twój interes – warknęłam. 
- Wiec jaki jest twój plan? - zapytałam już za drzwiami. 
- To nie jest odpowiednie miejsce. Ściany mają uszy. Choć przy okazji trzeba opatrzyć ci rany – powiedział stanowczo. 
- Nie zostawię Liama bez opieki – zaprotestowałam.
- Martwa mu nie pomożesz. Poprosiłem twoją ciemnowłosą przyjaciółkę o pomoc.
- Dzięki – powiedziałam. 
- To jednak w twoim słowniki istnieje te słowo? - zażartował i ruszył za mną do miejsca, gdzie obudziła się dziś rano. 
- Taaa, na liście słów najrzadziej używanych – mruknęłam. 
Brunet parsknął śmiechem. Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu.
- Mogę zobaczyć twoją ranę? - zapytał. 
- Jasne – mruknęłam i bez żadnego zażenowania ściągnęłam koszulkę. Takie sytuacje były dla nas codziennością. Chłopak przelotnie spojrzał na moją pokrytą wieloma bliznami i szramami skórę.
- Trzeba będzie to zszyć – stwierdził – Gdzie trzymacie …
- Lewa szafka, trzecia od dołu półka – środki do dezynfekcji, resztę znajdziesz w komodzie w pierwszej szufladzie – przerwałam mu.
Chłopak znalazł bez problemu potrzebne medykamenty.
- Połóż się – rzucił i usiadł po mojej lewej – Teraz trochę zapiecze – mruknął.
Odwróciłam gwałtownie głowę w jego stronę i posłałam spojrzenie pod tytułem „serio?”
- Jestem wojownikiem – warknęłam.
- Wybacz, to z przyzwyczajenie. Moja młodsza siostra ciągle pakowała się w kłopoty. Chciałam o nią zapytać, ale chłopak najwyraźniej nie chciał mi o niej opowiadać, leżałam w milczeniu i zastanawiałam się jaki plan ma chłopak.
- Dlaczego mi pomagasz? - Zapytałam patrząc na jego pogrążoną w skupieniu twarz.
- Bo jesteś ranna. Tak postępujemy. - odpowiedział wymijająco.
Ty masz inne powody, nie chodzi mi tu tylko o moje rany.
Chłopak zrobił supeł i odciął nić, następnie podał mi koszulkę.
- Bo, ratując chłopaka pokazałaś, że nie wyprali ci jeszcze mózgu – powiedział poważnie. 
- Co masz na myśli.
- Na prawdę tego nie widzisz? Tego co się tu dzieję? Wmawiają wam, że emocje są słabością, zmuszają do ciągłej posłuszności, przestrzegania żelaznych zasad, jesteśmy własnością Indry i innych dowódców, jeżeli Oni każą nam zabić najlepszego przyjaciela, zrobimy to bo jesteśmy ich zabawkami. Jesteśmy arsenałem broni, bez uczuć, emocji, zimne dzieci śmierci – mówił patrząc mi w oczy. Był śmiertelnie poważny.  
- To nie tłumaczy dlaczego mi pomagasz - mruknęłam.
- To, że ratując tego chłopaka, udowodniłaś, że nie udało im się wyplenić w tobie człowieczeństwa – odpowiedź nie była taka jakiej się spodziewałam. Wolałam uniknąć, dalszej rozmowy na ten temat. Chłopak miał rację.
- To jaki mamy plan? - zapytałam.
- Sfingujemy jego śmierć – odparł spokojnie.
- Co?!? - krzyknęłam.
- Ciszej – warknął – Musisz mi zaufać.
- Jak mam to zrobić, nic o tobie nie wiem – wzburzyłam się.
  - Ja o tobie też i nie robię ci wyrzutów, że nie opowiedziałaś mi całe swojej historii na dzień dobry- warknął – plan jest taki, będziesz go trenować przez kilka dni, graj na czas. Indra na pewno w tym czasie pośle go do szkoły, pod twoją obserwacją, żeby nikt nie podejrzewał zniknięcia. Ja w tym czasie załatwię mu fałszywe papiery. Chłopak zostanie napadnięty podczas twojego ślubowania.
- Kto i jak to zrobi? Czy stanie mu się jakaś krzywda?
- Nie, to jest prawie całkowicie bezpieczne, pod względem fizycznym oczywiście. Podczas twojego ślubowania wszyscy będą musieli być obecni ale ktoś wisi mi przysługę. Przez co pozbędziemy się podejrzeń. To jedyny sposób, żeby przeżył.
- Adam, wiesz, ze nie musisz się narażać – jęknęłam – Ten plan jest cholernie niebezpieczny.
- Nic mi nie będzie. Tylko nie mów chłopakowi – powiedział i się uśmiechnął.
- Jak cię zwą? - zapytałam. 
- ọdụm. *
- Ya mere Leo m na gị ụgwọ. M ga-emezu ihe ọ bụla ị na-ajụ m. **
- Ọ bụ ihe m ihe ùgwù Hummingbird*** - chłopak uśmiechnął się do mnie i wyszedł z pomieszczenia.
Ja szybko posprzątałam pomieszczenie i ruszyłam do sali obrad. Miałam mnustwo papierkowej roboty. Po drodze myślałm o tym co powiedział chłopak. Może rzeczywiście miał racje, może powinnam się wyswobodzić?

    *Lew.
    ** Lwie, jestem twoją dłużniczką. Spełnię o cokolwiek mnie poprosisz. 
    *** To dla mnie zaszczyt, Kolibrze.

     __________________________________________________________


    Hej kochani,
     Przepraszam, ze rozdział nie pojawił się w sobotę ale nie było mnie w dobo przez kilka dni, a poza tym to dopadł mnie brak weny. Mam teraz ferie co sprawia, że jestem bardziej leniwa niż zawsze.
    Mam nadzieję, ze mi wybaczycie to zarówno jaki i fakt, że rozdział jest krótki i  wieje nudą.
    Pozdrawiam,
    Wasza leniwa Wolfslower. 


     

niedziela, 17 stycznia 2016

I LBA

Dziękuję za nominację Madzia L, jej blog ---> http://destructionisclose.blogspot.com.


1. Ile masz lat?
Mam 15 lat.

 2. Od jakiego czasu piszesz? 
Od około 2 lat.

3. Jaką masz ulubioną książkę i dlaczego?
 Moja ulubiona książka to "Twierdza"  F. Paula Wilsona. 
Polecam każdemu.

4. Co chciałbyś/chciałbyś robić w przyszłości? 
Chciałabym zostać malarką :)

5. Gdzie chciałabyś/chciałbyś zamieszkać i z kim?
Chciałabym mieszkać w Wielkiej Brytanii.

6. Masz jakieś wymarzone zwierze? 
Tak, chciałabym mieć duuuużego psa, ale mama ma uczulenie na sierść.

7. Jakie oglądasz seriale? 
No to oglądam: Teen Wolf, The 100, The Flash, Arrow, Shadowhunters i to w sumie tyle.

8. Ulubione ciasto?
 Szarlotka babci jest the best.

9. Jaki zapach lubisz najbardziej?
 Kawy <33

 10. Jaki masz styl? 
Jeśli chodzi o styl to tak na rock'owo. Glany i te sprawy...

11. Sam/Sama wymyśl pytanie i na nie odpowiedz.
Największe marzenie?
Chciałabym spełnić wszystkie punkty z mojej listy  rzeczy do zrobienie przed śmiercią :D



Nie nominuję nikogo, mam nadzieję, że się nie obrazicie. 
Jak ktoś ma jakieś pytanie, to możecie mi je zadać w komentarzach :)
Pozdrawiam,
Wasza Wolfslower. 

sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 4 "Napụtara"

Margo


- Bierz chłopaka do nory, zajmę się nimi. 
- Mo, znasz zasady – jęknął. 
- Zdaj się na mnie – niemal krzyknęłam.
- Nie zostawię cię samej – powiedział.
 - Zaraz przyjdą posiłki – rzuciłam i mocniej chwyciłam ostrza – Idź! - krzyknęłam.
Patrzyłam jak Ben przerzuca rannego Liama na barki. Mimo, że nie wierzyłam w boga, modliłam się, żebyśmy wszyscy wyszli z tego cali. Nie miałam niestety zbyt wiele czasu na rozważania,bo musiałam odpierać ciosy z trzech stron. Czuła palący ból w mięśniach oraz to, że moje ruchy są coraz wolniejsze a obraz staje się coraz bardziej zamazany.
Zbliżali się, widziałam ich rozmazane sylwetki, biegnące w zwartym szyku. Jedna chwila nieuwagi wystarczyła. Poczułam przeszywający ból w lewym boku, upadam, ciemno, czerwone ślepia...
~~*~~*~~

Poczułam paraliżujący ból na całym ciele. Nagle przypomniały mi się, wydarzenia z wczorajszego patrolu. Otworzyłam gwałtownie oczy i spróbowałam usiąść ale szybko zakręciło mi się w głowie i opadłam na poduszki. Znajdowałam się w części szpitalnej w norze.
- Dzień dobry, śpiochu – powitał mnie melodyjny głos Octavi. 
- Hej – wychrypiałam – Jak się tu znalazłam? 
- Zaczynając od początku – powiedziała i usiadła obok mnie – Murphy i Jack mieli zmianę w bazie, to już w sumie wiesz. Wszystko toczyło się jak zawsze śmiechy, hihy i tak dalej. W końcu rozległ się alarm. Chłopcy nie zauważyli kiedy intruzi przekroczyli granice. Byłam tam wtedy. Poinformowali ciebie i Bena oraz Malie i John'a. Wy dotarliście tam pierwsi i wkroczyliście do akcji, ale pozostała dwójka również została zaatakowana. Tak samo jak pierwsza grupa posiłkowa.
- Czy to... - zaczęłam. 
- Tak, Indra uważa, że to była pułapka.
- Kontynuuj – powiedziałam i pomimo bólu poprawiłam się na poduszce.
- Do gry wkroczyła Indra, wysłała kolejną grupę, ku zdziwieniu wszystkich z Adamem na czele. Rozpoczęły się protesty, co spowolniło całą akcję. Wszyscy uważali, że to jego sprawka. Indra wydała rozkaz, ze mam iść z nimi w sumie nie miałam nic przeciwko. Natknęliśmy się na grupę napastników, mieliśmy przewagę, więc poszło sprawnie. Już docieraliśmy na miejsce, gdy zobaczyliśmy jak upadasz. Wyglądał to naprawdę kiepsko. Rzuciłam się, żeby ci pomóc, ale pijawka weszła mi w drogę. W ostatniej chwili, przed śmiertelnym ciosem uratował cię Adam, osłaniał cię do końca. Po kilku minutach było po całej akcji ale brakowało Bena i jednego intruza...
- Co z nimi? - zapytałam tak gwałtownie, że moje ciało przeszył ból.
- Są bezpieczni – powiedziała – Ale ty poniesiesz konsekwencje za sprowadzenie go do nory. Dlaczego to zrobiłaś?
- Znam go od dziecka, jestem świadoma konsekwencji. Indra uzna to za słabość ale ja nie mogłam go tam zostawić. Rozumiesz?
-Wiem – powiedziała spokojnie.
- Kiedy mogę stąd wyjść?
- Rana jest poważna..
- Nic mi nie jest – przerwałam jej.
Usiadłam mimo bólu i przeczekałam zawroty w głowie.
- Mo, to nie jest dobry pomysł – jęknęła O. 
- Wiem – warknęłam.
- Muszę zobaczyć się z Indrą – powiedziałam i zsunęłam się z łóżka. Przytrzymując się tylika, przeczekałam kolejną falę zawrotów głowy, skrzywiam się lekko. O podbiegła do mnie z chęcią doprowadzenia mnie z powrotem do łóżka ale odepchnęłam ją ręką – dam radę.
Postawiłam pierwszy samodzielny i lekko się zachwiałam, pewnie bym upadła gdyby nie ramię przyjaciółki, jej mina była surowa.
- Też cię kocham – szepnęłam słabo na co dziewczyna wywróciła oczami.
Postawiłam serię niewielkich kroków i znów musiała walczyć z własną słabością. Po dłuższej chwili udało się nam przekroczyć próg części szpitalnej. Oparłam się o ścianę, oddychając ciężko.
- A gdzie się wybierasz Margo Montgomery? - usłyszałam niski głos Lucka. 
- Nigdzie – warknęłam.
- Dupek – mruknęłam – nie położę się, dopóki nie porozmawiam z Indrą.
- Jak sobie życzysz - powiedział i jednym płynnym ruchem wziął mnie na ręce. Nie miałam jak protestować, gdyż zawroty głowy skutecznie mi to umożliwiły. Syczałam z bólu z każdym jego krokiem, w końcu zostałam postawiona przed masywnymi drzwiami gabinetu dowódcy. Zapukałam najbardziej energicznie jak tylko umiałam.
Po usłyszeniu komendy „Wejść” otworzyłam z niemałym trudem drzwi. Po wyrazie twarzy Indry, stwierdziłam, że jestem ostatnią osobą jaką się tutaj spodziewała. Przyłożyłam pięść do piersi i pokłoniłam się lekko. 
- Wejdź Margo – powiedziała a ja zamknęłam za sobą drzwi i powoli pokonałam drogę dzielącą mnie do fotela. 
- To była pułapka – krzyknęłam – Ten chłopak jest niewinny! Znam go od dziecka – odpowiedziałam z uporem.
- Okazujesz słabość, wojowniku. 
- To nie słabość, to człowieczeństwo – wysyczałam.
- Wo­jow­nik wys­ta­wia swo­je ser­ce na ry­zyko je­dynie dla spra­wy, która jest te­go warta * – powiedziała twardo.
- A więc tyle warte jest dla ciebie ludzkie życie? - prychnęłam. Po minie kobiety wnioskowałam, że zaczyna tracić cierpliwość.
- Milcz! - krzyknęła wstając z krzesła – Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób! 
- Naraziłaś na niebezpieczeństwo całą watahę! Tak nie zachowuje się przyszły dowódca. Liczyłam na większą odpowiedzialność z twojej strony, Humming-nnụnụ. Do watahy decyzja co zrobisz z chłopcem.
Zrozumiałam, że czas rozmowy dobiegł końca gdy użyła imienia, które przyjęłam kiedy dołączyłam do watahy, oznaczało koliber w języku igbo, więc pośpiesznie opuściłam gabinet.
- Wszystko w porządku? - Zapytała O łapiąc mnie pod ramię.
- Nie – wychrypiałam .
Ledwo stałam na nogach. W moim kierunku szedł Luck.
- Nie! - powiedziałam stanowczo – Dajcie mi spokój.
Popatrzyli po sobie i zwrócili się w stronę schodów. Po chwili byłam już na korytarzu sama. Musiałam dostać się do skrzydła szpitalnego. Szybkie przemieszczanie uniemożliwiały mi zawroty głowy. Jednak dotarłam na czas. Otworzyłam z rozmachem drzwi.
- … musimy go wyeliminować – powiedział Jack – Zagraża watasze. Przed chłopakiem stało kilku innych członków. 
- Nie ma takiej opcji – wywarzałam.
- O, Mo dobrze, że jesteś...
- Nie skrzywdzicie go! -krzyknęłam. 
- A widzisz inne wyjście? - odezwał się ktoś inny, nie dbałam o to kto.
- Tak – powiedziałam stanowczo.
- Jakie niby? - chłopak zrobił kilka kroków i stanął niebezpiecznie blisko.
- Wytrenuję go, stanie się jednym z nas – rzuciłam. Nie było tego w planach. Spojrzałam na chłopaka stojącego w kącie – Witaj w watasze Napụtara (uratowany).


_______________________________________________

Hej.
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się w tamtym tygodniu ale byłam bardzo zajęta oraz, że jest taki krótki. 
Z "We have to survive" ruszę pewnie dopiero w przyszłym tygodniu.
Pozdrawiam,
Wolfslower.