sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział 4 "Napụtara"

Margo


- Bierz chłopaka do nory, zajmę się nimi. 
- Mo, znasz zasady – jęknął. 
- Zdaj się na mnie – niemal krzyknęłam.
- Nie zostawię cię samej – powiedział.
 - Zaraz przyjdą posiłki – rzuciłam i mocniej chwyciłam ostrza – Idź! - krzyknęłam.
Patrzyłam jak Ben przerzuca rannego Liama na barki. Mimo, że nie wierzyłam w boga, modliłam się, żebyśmy wszyscy wyszli z tego cali. Nie miałam niestety zbyt wiele czasu na rozważania,bo musiałam odpierać ciosy z trzech stron. Czuła palący ból w mięśniach oraz to, że moje ruchy są coraz wolniejsze a obraz staje się coraz bardziej zamazany.
Zbliżali się, widziałam ich rozmazane sylwetki, biegnące w zwartym szyku. Jedna chwila nieuwagi wystarczyła. Poczułam przeszywający ból w lewym boku, upadam, ciemno, czerwone ślepia...
~~*~~*~~

Poczułam paraliżujący ból na całym ciele. Nagle przypomniały mi się, wydarzenia z wczorajszego patrolu. Otworzyłam gwałtownie oczy i spróbowałam usiąść ale szybko zakręciło mi się w głowie i opadłam na poduszki. Znajdowałam się w części szpitalnej w norze.
- Dzień dobry, śpiochu – powitał mnie melodyjny głos Octavi. 
- Hej – wychrypiałam – Jak się tu znalazłam? 
- Zaczynając od początku – powiedziała i usiadła obok mnie – Murphy i Jack mieli zmianę w bazie, to już w sumie wiesz. Wszystko toczyło się jak zawsze śmiechy, hihy i tak dalej. W końcu rozległ się alarm. Chłopcy nie zauważyli kiedy intruzi przekroczyli granice. Byłam tam wtedy. Poinformowali ciebie i Bena oraz Malie i John'a. Wy dotarliście tam pierwsi i wkroczyliście do akcji, ale pozostała dwójka również została zaatakowana. Tak samo jak pierwsza grupa posiłkowa.
- Czy to... - zaczęłam. 
- Tak, Indra uważa, że to była pułapka.
- Kontynuuj – powiedziałam i pomimo bólu poprawiłam się na poduszce.
- Do gry wkroczyła Indra, wysłała kolejną grupę, ku zdziwieniu wszystkich z Adamem na czele. Rozpoczęły się protesty, co spowolniło całą akcję. Wszyscy uważali, że to jego sprawka. Indra wydała rozkaz, ze mam iść z nimi w sumie nie miałam nic przeciwko. Natknęliśmy się na grupę napastników, mieliśmy przewagę, więc poszło sprawnie. Już docieraliśmy na miejsce, gdy zobaczyliśmy jak upadasz. Wyglądał to naprawdę kiepsko. Rzuciłam się, żeby ci pomóc, ale pijawka weszła mi w drogę. W ostatniej chwili, przed śmiertelnym ciosem uratował cię Adam, osłaniał cię do końca. Po kilku minutach było po całej akcji ale brakowało Bena i jednego intruza...
- Co z nimi? - zapytałam tak gwałtownie, że moje ciało przeszył ból.
- Są bezpieczni – powiedziała – Ale ty poniesiesz konsekwencje za sprowadzenie go do nory. Dlaczego to zrobiłaś?
- Znam go od dziecka, jestem świadoma konsekwencji. Indra uzna to za słabość ale ja nie mogłam go tam zostawić. Rozumiesz?
-Wiem – powiedziała spokojnie.
- Kiedy mogę stąd wyjść?
- Rana jest poważna..
- Nic mi nie jest – przerwałam jej.
Usiadłam mimo bólu i przeczekałam zawroty w głowie.
- Mo, to nie jest dobry pomysł – jęknęła O. 
- Wiem – warknęłam.
- Muszę zobaczyć się z Indrą – powiedziałam i zsunęłam się z łóżka. Przytrzymując się tylika, przeczekałam kolejną falę zawrotów głowy, skrzywiam się lekko. O podbiegła do mnie z chęcią doprowadzenia mnie z powrotem do łóżka ale odepchnęłam ją ręką – dam radę.
Postawiłam pierwszy samodzielny i lekko się zachwiałam, pewnie bym upadła gdyby nie ramię przyjaciółki, jej mina była surowa.
- Też cię kocham – szepnęłam słabo na co dziewczyna wywróciła oczami.
Postawiłam serię niewielkich kroków i znów musiała walczyć z własną słabością. Po dłuższej chwili udało się nam przekroczyć próg części szpitalnej. Oparłam się o ścianę, oddychając ciężko.
- A gdzie się wybierasz Margo Montgomery? - usłyszałam niski głos Lucka. 
- Nigdzie – warknęłam.
- Dupek – mruknęłam – nie położę się, dopóki nie porozmawiam z Indrą.
- Jak sobie życzysz - powiedział i jednym płynnym ruchem wziął mnie na ręce. Nie miałam jak protestować, gdyż zawroty głowy skutecznie mi to umożliwiły. Syczałam z bólu z każdym jego krokiem, w końcu zostałam postawiona przed masywnymi drzwiami gabinetu dowódcy. Zapukałam najbardziej energicznie jak tylko umiałam.
Po usłyszeniu komendy „Wejść” otworzyłam z niemałym trudem drzwi. Po wyrazie twarzy Indry, stwierdziłam, że jestem ostatnią osobą jaką się tutaj spodziewała. Przyłożyłam pięść do piersi i pokłoniłam się lekko. 
- Wejdź Margo – powiedziała a ja zamknęłam za sobą drzwi i powoli pokonałam drogę dzielącą mnie do fotela. 
- To była pułapka – krzyknęłam – Ten chłopak jest niewinny! Znam go od dziecka – odpowiedziałam z uporem.
- Okazujesz słabość, wojowniku. 
- To nie słabość, to człowieczeństwo – wysyczałam.
- Wo­jow­nik wys­ta­wia swo­je ser­ce na ry­zyko je­dynie dla spra­wy, która jest te­go warta * – powiedziała twardo.
- A więc tyle warte jest dla ciebie ludzkie życie? - prychnęłam. Po minie kobiety wnioskowałam, że zaczyna tracić cierpliwość.
- Milcz! - krzyknęła wstając z krzesła – Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób! 
- Naraziłaś na niebezpieczeństwo całą watahę! Tak nie zachowuje się przyszły dowódca. Liczyłam na większą odpowiedzialność z twojej strony, Humming-nnụnụ. Do watahy decyzja co zrobisz z chłopcem.
Zrozumiałam, że czas rozmowy dobiegł końca gdy użyła imienia, które przyjęłam kiedy dołączyłam do watahy, oznaczało koliber w języku igbo, więc pośpiesznie opuściłam gabinet.
- Wszystko w porządku? - Zapytała O łapiąc mnie pod ramię.
- Nie – wychrypiałam .
Ledwo stałam na nogach. W moim kierunku szedł Luck.
- Nie! - powiedziałam stanowczo – Dajcie mi spokój.
Popatrzyli po sobie i zwrócili się w stronę schodów. Po chwili byłam już na korytarzu sama. Musiałam dostać się do skrzydła szpitalnego. Szybkie przemieszczanie uniemożliwiały mi zawroty głowy. Jednak dotarłam na czas. Otworzyłam z rozmachem drzwi.
- … musimy go wyeliminować – powiedział Jack – Zagraża watasze. Przed chłopakiem stało kilku innych członków. 
- Nie ma takiej opcji – wywarzałam.
- O, Mo dobrze, że jesteś...
- Nie skrzywdzicie go! -krzyknęłam. 
- A widzisz inne wyjście? - odezwał się ktoś inny, nie dbałam o to kto.
- Tak – powiedziałam stanowczo.
- Jakie niby? - chłopak zrobił kilka kroków i stanął niebezpiecznie blisko.
- Wytrenuję go, stanie się jednym z nas – rzuciłam. Nie było tego w planach. Spojrzałam na chłopaka stojącego w kącie – Witaj w watasze Napụtara (uratowany).


_______________________________________________

Hej.
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się w tamtym tygodniu ale byłam bardzo zajęta oraz, że jest taki krótki. 
Z "We have to survive" ruszę pewnie dopiero w przyszłym tygodniu.
Pozdrawiam,
Wolfslower.
 

6 komentarzy:

  1. Mo ma rację, nie mogła zostawić tam tego chłopaka. Indra powinna to zrozumieć.
    To ładnie ze strony Adama, że ją osłaniał C:
    Czekam na następny i duuuużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) to dla mnie wielka motywacja.
      Pozdrawiam,
      Wolfslower.

      Usuń
    2. Nominowałam Cię do LBA na moim nowym blogu --> http://destructionisclose.blogspot.com

      Usuń
    3. Dziękuję,już http://sen-o-wolnosci.blogspot.com/2016/01/i-lba.html

      Usuń
  2. Nie przepadam za "współczesnością", ale Twoje opowiadanie wydaje się naprawdę ciekawe :) czekam na następny rozdział i zapraszam na mojego bloga: krwawekrysztaly.blogspot.com ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Waśnie stara się pomieszać współczesność ze starymi tradycjami wojowników, ale nie mi ocenić, czy mi to wychodzi. Dziękuję za komentarz, to dla mnie ogromna motywacja.
      Pozdrawiam,
      Wolfslower.

      Usuń