Margo
- Mo, znasz zasady – jęknął.
- Zdaj
się na mnie – niemal krzyknęłam.
- Nie
zostawię cię samej – powiedział.
- Zaraz
przyjdą posiłki – rzuciłam i mocniej chwyciłam ostrza – Idź!
- krzyknęłam.
Patrzyłam
jak Ben przerzuca rannego Liama na barki. Mimo, że nie wierzyłam w
boga, modliłam się, żebyśmy wszyscy wyszli z tego cali. Nie
miałam niestety zbyt wiele czasu na rozważania,bo musiałam
odpierać ciosy z trzech stron. Czuła palący ból w mięśniach
oraz to, że moje ruchy są coraz wolniejsze a obraz staje się coraz
bardziej zamazany.
Zbliżali
się, widziałam ich rozmazane sylwetki, biegnące w zwartym szyku.
Jedna chwila nieuwagi wystarczyła. Poczułam przeszywający ból w
lewym boku, upadam, ciemno, czerwone ślepia...
~~*~~*~~
Poczułam
paraliżujący ból na całym ciele. Nagle przypomniały mi się,
wydarzenia z wczorajszego patrolu. Otworzyłam gwałtownie oczy i
spróbowałam usiąść ale szybko zakręciło mi się w głowie i
opadłam na poduszki. Znajdowałam się w części szpitalnej w
norze.
- Dzień
dobry, śpiochu – powitał mnie melodyjny głos Octavi. - Hej – wychrypiałam – Jak się tu znalazłam?
- Zaczynając od początku – powiedziała i usiadła obok mnie – Murphy i Jack mieli zmianę w bazie, to już w sumie wiesz. Wszystko toczyło się jak zawsze śmiechy, hihy i tak dalej. W końcu rozległ się alarm. Chłopcy nie zauważyli kiedy intruzi przekroczyli granice. Byłam tam wtedy. Poinformowali ciebie i Bena oraz Malie i John'a. Wy dotarliście tam pierwsi i wkroczyliście do akcji, ale pozostała dwójka również została zaatakowana. Tak samo jak pierwsza grupa posiłkowa.
- Czy to... - zaczęłam.
- Tak,
Indra uważa, że to była pułapka.
- Kontynuuj
– powiedziałam i pomimo bólu poprawiłam się na poduszce.
- Do
gry wkroczyła Indra, wysłała kolejną grupę, ku zdziwieniu
wszystkich z Adamem na czele. Rozpoczęły się protesty, co
spowolniło całą akcję. Wszyscy uważali, że to jego sprawka.
Indra wydała rozkaz, ze mam iść z nimi w sumie nie miałam nic
przeciwko. Natknęliśmy się na grupę napastników, mieliśmy
przewagę, więc poszło sprawnie. Już docieraliśmy na miejsce,
gdy zobaczyliśmy jak upadasz. Wyglądał to naprawdę kiepsko.
Rzuciłam się, żeby ci pomóc, ale pijawka weszła mi w drogę. W
ostatniej chwili, przed śmiertelnym ciosem uratował cię Adam,
osłaniał cię do końca. Po kilku minutach było po całej akcji
ale brakowało Bena i jednego intruza...
- Co
z nimi? - zapytałam tak gwałtownie, że moje ciało przeszył ból.
- Są
bezpieczni – powiedziała – Ale ty poniesiesz konsekwencje za
sprowadzenie go do nory. Dlaczego to zrobiłaś?
- Znam
go od dziecka, jestem świadoma konsekwencji. Indra uzna to za
słabość ale ja nie mogłam go tam zostawić. Rozumiesz?
-Wiem
– powiedziała spokojnie.
- Kiedy
mogę stąd wyjść?
- Rana
jest poważna..
- Nic
mi nie jest – przerwałam jej.
Usiadłam
mimo bólu i przeczekałam zawroty w głowie.
- Mo,
to nie jest dobry pomysł – jęknęła O.
- Wiem
– warknęłam.
- Muszę
zobaczyć się z Indrą – powiedziałam i zsunęłam się z łóżka.
Przytrzymując się tylika, przeczekałam kolejną falę zawrotów
głowy, skrzywiam się lekko. O podbiegła do mnie z chęcią
doprowadzenia mnie z powrotem do łóżka ale odepchnęłam ją ręką
– dam radę.
Postawiłam
pierwszy samodzielny i lekko się zachwiałam, pewnie bym upadła
gdyby nie ramię przyjaciółki, jej mina była surowa.
- Też
cię kocham – szepnęłam słabo na co dziewczyna wywróciła
oczami.
Postawiłam
serię niewielkich kroków i znów musiała walczyć z własną
słabością. Po dłuższej chwili udało się nam przekroczyć próg
części szpitalnej. Oparłam się o ścianę, oddychając ciężko.
- A
gdzie się wybierasz Margo Montgomery? - usłyszałam niski głos
Lucka.
- Nigdzie
– warknęłam.
- Dupek
– mruknęłam – nie położę się, dopóki nie porozmawiam z
Indrą.
- Jak
sobie życzysz - powiedział i jednym płynnym ruchem wziął mnie
na ręce. Nie miałam jak protestować, gdyż zawroty głowy
skutecznie mi to umożliwiły. Syczałam z bólu z każdym jego
krokiem, w końcu zostałam postawiona przed masywnymi drzwiami
gabinetu dowódcy. Zapukałam najbardziej energicznie jak tylko
umiałam.
Po
usłyszeniu komendy „Wejść” otworzyłam z niemałym trudem
drzwi. Po wyrazie twarzy Indry, stwierdziłam, że jestem ostatnią
osobą jaką się tutaj spodziewała. Przyłożyłam pięść do
piersi i pokłoniłam się lekko.
- Wejdź
Margo – powiedziała a ja zamknęłam za sobą drzwi i powoli
pokonałam drogę dzielącą mnie do fotela.
- To
była pułapka – krzyknęłam – Ten chłopak jest niewinny! Znam
go od dziecka – odpowiedziałam z uporem.
- Okazujesz
słabość, wojowniku.
- To
nie słabość, to człowieczeństwo – wysyczałam.
- Wojownik
wystawia swoje serce na ryzyko
jedynie dla sprawy, która jest tego warta * –
powiedziała twardo.
- A
więc tyle warte jest dla ciebie ludzkie życie? - prychnęłam. Po
minie kobiety wnioskowałam, że zaczyna tracić cierpliwość.
- Milcz!
- krzyknęła wstając z krzesła – Jak śmiesz odzywać się do
mnie w ten sposób!
- Naraziłaś
na niebezpieczeństwo całą watahę! Tak nie zachowuje się
przyszły dowódca. Liczyłam na większą odpowiedzialność z
twojej strony, Humming-nnụnụ. Do watahy
decyzja co zrobisz z chłopcem.
Zrozumiałam,
że czas rozmowy dobiegł końca gdy użyła imienia, które przyjęłam kiedy dołączyłam do watahy, oznaczało koliber w
języku igbo, więc pośpiesznie opuściłam gabinet.
- Wszystko
w porządku? - Zapytała O łapiąc mnie pod ramię.
- Nie
– wychrypiałam .
Ledwo
stałam na nogach. W moim kierunku szedł Luck.
- Nie!
- powiedziałam stanowczo – Dajcie mi spokój.
Popatrzyli
po sobie i zwrócili się w stronę schodów. Po chwili byłam już
na korytarzu sama. Musiałam dostać się do skrzydła szpitalnego.
Szybkie przemieszczanie uniemożliwiały mi zawroty głowy. Jednak
dotarłam na czas. Otworzyłam z rozmachem drzwi.
- … musimy
go wyeliminować – powiedział Jack – Zagraża watasze. Przed chłopakiem stało kilku innych członków.
- Nie
ma takiej opcji – wywarzałam.
- O,
Mo dobrze, że jesteś...
- Nie
skrzywdzicie go! -krzyknęłam.
- A
widzisz inne wyjście? - odezwał się ktoś inny, nie dbałam o to
kto.
- Tak
– powiedziałam stanowczo.
- Jakie
niby? - chłopak zrobił kilka kroków i stanął niebezpiecznie
blisko.
- Wytrenuję go, stanie się
jednym z nas – rzuciłam. Nie było tego w planach. Spojrzałam na
chłopaka stojącego w kącie – Witaj w watasze Napụtara
(uratowany).
_______________________________________________
Hej.
Przepraszam, że rozdział nie pojawił się w tamtym tygodniu ale byłam bardzo zajęta oraz, że jest taki krótki.
Z "We have to survive" ruszę pewnie dopiero w przyszłym tygodniu.
Pozdrawiam,
Wolfslower.
Mo ma rację, nie mogła zostawić tam tego chłopaka. Indra powinna to zrozumieć.
OdpowiedzUsuńTo ładnie ze strony Adama, że ją osłaniał C:
Czekam na następny i duuuużo weny ^^
Dziękuję za komentarz :) to dla mnie wielka motywacja.
UsuńPozdrawiam,
Wolfslower.
Nominowałam Cię do LBA na moim nowym blogu --> http://destructionisclose.blogspot.com
UsuńDziękuję,już http://sen-o-wolnosci.blogspot.com/2016/01/i-lba.html
UsuńNie przepadam za "współczesnością", ale Twoje opowiadanie wydaje się naprawdę ciekawe :) czekam na następny rozdział i zapraszam na mojego bloga: krwawekrysztaly.blogspot.com ^^
OdpowiedzUsuńWaśnie stara się pomieszać współczesność ze starymi tradycjami wojowników, ale nie mi ocenić, czy mi to wychodzi. Dziękuję za komentarz, to dla mnie ogromna motywacja.
UsuńPozdrawiam,
Wolfslower.