sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 3 "Nie ma decyzji, króra nie skrzywdziła by nikogo"

Margo

- Poznaj to Adam - wskazała na chłopaka - Adamie poznaj to Margo, wprowadzi cię w tutejsze życie i oprowadzi po budynku. Przedstawi ci też zasady i konsekwencje jakie grożą za ich  n i e  przestrzeganie.
Chłopak spojrzał na mnie i kiwnął delikatnie głową. Jego oczy były ciemno brązowe, przepełnione gniewem i czymś jeszcze, czymś czego nie mogłam odgadnąć. Wyglądał na kilaka lat starszego od większości z Nas, co było dziwne bo Indra, werbowała ludzi z reguły nie starszych niż 9- 10 lat, najczęściej młodszych. Kobieta wyczuła moje wahanie i spojrzała na mnie chłodno. Przełknęłam ślinę.
- Miło mi cię poznać – powiedziałam oschle. Indra wyciągnęła z szuflady ciemnego biurka kluczyk z przywieszonym drewnianym brelokiem z numerem pokoju.
 - Witaj w watasze – powiedziała chłodno, bardziej niż zwykle – Oprowadź go po katerze – zwróciła się do mnie. Kiwnęłam głową na znak posłuszeństwa i wstałam chcąc jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Brunet ruszył za mną.
Gdy tylko znalazłam się za drzwiami odetchnęłam głęboko i posłałam wymuszony uśmiech chłopakowi, który patrzył na mnie z niecierpliwością, a jego pozycja świadczyła o jego obojętności.
- No to chodźmy – powiedziałam drętwo, nie spodziewając się odpowiedzi. Chłopak wzruszył ramionami i powolnym krokiem ruszył zaraz za mną.
Oprowadziłam go po piętrze mieszkalnym, pokazałam magazyn, bibliotekę, salę treningową i garaż na koniec, z lekką obawą zaprowadziłam go do salonu, który jak zwykle tętnił życiem. Zwykle panujący tam gwar, ucichł gdy tylko przekroczyliśmy próg salonu. Zapanowała niezręczna cisza a wszystkie twarze były zwrócone ku Adamowi.
- Ekhmmmm – odchrząknęłam – Poznajcie to Adam. Jest nowym członkiem watahy- powiedziałam powoli, widząc pojawiające się na ich twarzach zdziwienie. Dało się usłyszeć pomruki niezadowolenia lub zaciekawienia.
Posłałam wszystkim lodowate spojrzenie, mające na celu ich uspokoić. Cofnęłam się krok, żeby stanąć ramię w ramię z nieznanym mi chłopakiem.
- Adam, poznaj to twoja wataha – powiedziałam cicho,spojrzał na mnie tylko lekceważąco, podobnym spojrzenie obrzucił resztę zgromadzonych – to jeszcze nie wszyscy – kontynuowałam – część jest na obowiązkowym treningu, który każdy musi odbyć co najmniej 5 razy w tygodniu.  
-Wiem jak to działa – warknął nisko, a ja po raz pierwszy usłyszałam jego głos – możesz mi pokazać gdzie jest mój pokój.
-Oczywiście – odpowiedziałam sztywno, nawiązując kontakt wzrokowy z resztą.
Ruszyłam w kierunku schodów. Szybko znaleźliśmy się na drugim piętrze,
bez trudu znalazłam pokój z liczbą 37 i otworzyłam masywne ciemnobrązowe drzwi przed chłopakiem.
- Możesz zrobić sobie remont jak chcesz – powiedziałam – pokój od tej chwili jest twoją własnością. Myślę że, resztę musisz uzgodnić z Indrą.
Brunet rozejrzał się po pokoju.
- Przepraszam za innych, rzadko pojawia się tu ktoś nowy. Jak chcesz to na kolację możesz zejść kiedy chcesz. Wszystkie pomieszczenia masz do dyspozycji całą dobę.
-Dziękuję – powiedział nisko, a ja uśmiechnęła się do niego. 
-Taki mój obowiązek, rozgość się i dobrej nocy – powiedziałam i wyszłam.
Szybkim krokiem zeszłam z powrotem do kuchni i opadłam ciężko na wysokim krześle przy wyspie kuchennej, zostałam zbombardowana pytaniami na temat Adama. Niestety nie mogłam udzielić odpowiedzi na żadne pytanie, bo sama niewiele wiedziałam. Na szczęście Octavia zauważyła moje znużenie i międzyczasie zrobiła mi moją ulubioną kawę. -
-Dziękuję – powiedziałam z wdzięcznością. 
- Nie ma za co, Mo. To musiał być dla ciebie ciężki dzień. – odpowiedziała i usiadł obok mnie – opowiedz mi, jaki on jest?  
- Nie mówił prawie nic. Wydaje się, że nie jest tu z własnej woli. I jesze jedno, wydaje mi się, że został przeniesiony z innego ośrodka. 
- Jak to? 
- Doskonale zdawał sobie sprawę z wszystkich zakazów, obowiązków jakby znał je na pamięć.
-  Ciekawe co narozrabiał – powiedziała z zadziornym uśmieszkiem – Ale niezły jest co? 
- Czy ja wiem – odpowiedziałam zamyślona a dziewczyna tylko parsknęła śmiechem. 
- Oooo ktoś tu próbuje mnie oszukać – powiedziała i szturchnęła mnie łokciem.  
- Nie nawet tak o nim nie pomyślałam. Poza tym nie mam czasu na związki – zakończyłam szybko.
- Mo, czy ty myślisz, że będziesz wiecznie młoda i wiecznie będziesz trenować tutaj. Nie długo skończymy 16 lat, od pękamy ślubowanie i … 
- Ja nadal będę trenować, przez następne 2 lata codziennie, Indra chcę, żebym kontynuowała kurs. 
- Coooo!?! I ja się dopiero dowiaduję? - krzyknęła zaskoczona- Gratuluję! 
- Dziękuję – podziękowałam. 
- Nie widzę żebyś się cieszyła – zauważyła. 
- Bo się nie cieszę, moje życie ściślej zostanie przywiązanie do organizacji. O, ja nie potrafię nawet ugotować obiadu, a nie mówmy już o ogarnięciu 45 nieletnich przestępców. 
- Mo, kochana Indra na pewno nie wybrała cię z byle powodu. 
- Jasne – mruknęłam – Idę na trening.
Na sali treningowej, w końcu mogłam odreagować swoją wściekłość. Uwielbiałam trenować, często trenowałam wraz z innymi, o tej porze jednak sala była pusta a ja miałam pełne pole do manewru.
Najlepiej myślało mi się będąc w ruchu, ale dzisiaj wiedziałam, że nie mogę przeholować, bo dzisiejszy patrol mnie nie ominie. Po godzinnych ćwiczeniach przebrałam się z powrotem w mundur i ruszyłam na wieczorny patrol. Teren w okolicy nory był patrolowany przez nas przez 24 godziny na dobę. Wyruszaliśmy po dwie pary i przez dwie godziny biegaliśmy, po wyznaczonym terenie kontaktując się przez krótkofalówki i łącząc się z ludźmi mającymi zmianę w bazie. Szukamy intruzów ale rzadko miewamy tu nieproszonych gości, więc krótkofalówki służą nam do żartów i luźnych pogawędek.
- „Baza do dziewiątki. Odbiór” .– usłyszałam zniekształcony głos.
- „Tu dziewiątka do bazy. Jak tam?” - Odpowiedziałam, przybliżając urządzenie do ust i wciskając guzik.
- „Nudy. Jak zawsze. Jak tam teren?” - odpowiedział głos Murphy'ego.
- „Czysto „– rzuciłam.
- „Za godzinę schodzisz. Bez odbioru.”
Spojrzałam na Bena, który biegł w pobliżu. Od wysiłku, na jego twarzy pojawiły się lekkie rumieńce. Biegłam równym tempem lewa, prawa, wdech,wydech, lewa, prawa... a przede mną rozciągał się widok zachodzącego słońca. Mogłabym biec tak w nieskończoność, tylko ja i las. Miałam idealne warunki, żeby przemyśleć wszystkie wydarzenia z ostatnich dni. Od mojego awansu po pojawienie się Adama w watasze, przez ślubowanie które miało odbyć się równo za tydzień. To wszystko jest dla mnie takie trudne. Mam niecałe 16 lat a wszyscy oczekują po mnie, że będę zachowywała się jak dorosła, ponadto oczekują, że będę umiała podejmować odpowiedzialne decyzje sama będąc jeszcze dzieckiem.
- „Baza do dziewiątki. Odbiór.” - ponownie usłyszałam głos przyjaciela.
- „Dziewiątka do bazy. Co jest?” - odpowiedziałam.
- „Nieidentyfikowanie obiekty na dwunastej. Powtarzam nieidentyfikowanie obiektu na dwunastej.”
- „Przyjęłam. Bez odbioru.” - rzuciłam, zerkając na Ben'a przyśpieszył kroku a ja z nim.
Staraliśmy poruszać się jak najszybciej i najciszej, czułam jak adrenalina płynie mi w żyłach, a serce bije tak głośno, że zagłuszało mi moje kroki. Zerknęłam na Bena. Zbliżaliśmy się na miejsce, skinął mi głową oboje wyjęliśmy zza pasków pistolety i schowaliśmy się za drzewo. Naszym oczom ukazał się pościg. Czterech nadprzyrodzonych goni człowieka. Wampiry. Dziwne, że zapuścili się aż tutaj. A co dziwniejsze, że go w ogóle gonią. Nie damy sobie sami rady.
- „Tu dziewiątka do bazy. Odbiór.” - powiedziałam cicho.
-„Baza do dziewiątki. Jak ma się sytuacja?”
- „Jesteśmy na miejscu. Czterech nadprzyrodzonych atakuje człowieka. Najprawdopodobniej wampiry. Prosimy o posiłki. Strefa E. Powtarzam. Prosimy o posiłki. Strefa E.”
- „Przyjąłem. Wysyłam posiłki. Obiór.”
- „Nie ma czasu. Wkraczam do akcji. Powtarzam. Wkraczam do akcji.”
- „Czekaj na posiłki. Powtarzam. Posiłki w drodze.
- „Nie ma czasu. Bez odbioru.”
Kiwnęłam na Bena. „Kryj mnie” szepnęłam bezgłośnie. Skinął głową na znak, że rozumie. Odblokowaliśmy broń w tym samym czasie. Ruszyłam pierwsza, mój towarzysz zaraz za mną. Wiedziałam, ze musimy działać szybko, przy okazji ograniczyć liczbę ofiar. Wykonałam pierwszy strzał w udo napastnika. Powinno go to trochę spowolnić, przynajmniej dopóki się nie zregeneruje. Udało się, straciły zainteresowanie swoją ofiarą i zwróciły się do nas. Oparłam się plecami o Ben'a.
- Gotowy? - szepnęłam.
-Jak nigdy – odpowiedział, wiedziałam, ze się uśmiecha.
- To dobrze, bo za chwilę będzie naprawdę bardzo gorąco – rzuciłam szybko, wykonując serię wystrzałów.
- „Baza do dziewiątki, jak się ma sytuacja” - usłyszałam głos z krótkofalówki
- „Dziewiątka do bazy. Napastnicy stracili zainteresowanie ofiarą. Napierają na nas. Kiedy będą posiłki?” - odpowiedziałam trzymając krótkofalówkę w jednej ręce broń w drugiej.
-„ Posiłki napotkały komplikacje. Powtarzam. Posiłki napotkały komplikacje. Wysyłam kolejną grupę. Grajcie na czas. Powtarzam. Grajcie na czas. Odbiór.”
- „Przyjęłam. Bez odbioru”.
Spojrzałam w ciemno czerwone oczy przeciwników.
- Zabawmy się – powiedziałam do chłopaka za mną.
- Jak zawsze – odpowiedział, rozbawiony sytuacją.
Rozpoczęło się prawdziwe piekło. Szybko upuściłam pistolet, już bez nabojów I wyjęłam zza pleców ulubioną katenę. Wampiry, rzuciły się na nas. Odpieraliśmy ich ciosy, powoli przesuwając się w stronę ich ofiary. Jeden z napastników skończył przecięty wpół. Przynajmniej mamy pewność, że już się nie zregeneruje. Trwała zacięta walka, która wcale nie była wyrównana. My w przeciwieństwie do nich, nie regenerowaliśmy się tak szybko. Nadmierny wysiłek i utrata krwi, sprawiały, że zaczęliśmy tracić siły. Jedną ręką wyjęłam komunikator.
- „Dziewiątka do bazy. Odbiór.
- „Baza do dziewiątki. Jak tam?”- odpowiedział Murphy.
- „Gdzie do cholery posiłki?”
- „W drodze. Powtarzam. Posiłki są już w drodze. Wytrzymajcie jeszcze chwilę”
- „Przyjęłam. Bez odbioru”
Nie damy rady.
- Cholera – zaklęłam – Sam, musimy się rozdzielić.
- Odwrócę uwagę, sprawdź co u chłopaka – rozkazał.
Uchyliłam się przed ciosem i pobiegłam w stronę ofiary. Leżał nieruchomo złapałam za nadgarstek, jego puls był bardzo słaby. Stracił dużo krwi. Potrzebuje szybkiej pomocy. Jego postura wydała mi się bardzo znajoma. Spojrzałam na twarz chłopaka. Znajome blond włosy i wpatrujące się we mnie niebieskie czy.
- Liam – szepnęłam z niedowierzaniem.
- Margo? Co.. -zaczął.
- Ciii ,nie ruszaj się – rozkazałam i odbiegłam do Bena. Znów zajęłam pozycję plecami do niego.
- Bierz chłopaka do nory, zajmę się nimi.
- Mo, znasz zasady – jęknął.
- Zdaj się na mnie – niemal krzyknęłam.
- Nie zostawię cię samej – powiedział.
-Zaraz przyjdą posiłki – rzuciłam i mocniej chwyciłam ostrza – Idź! - krzyknęłam.


______________________________________________________________

Hejka,
  Udało mi się napisać, kolejny rozdział. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, niestety nie maiłam czasu go sprawdzić, więc na pewno zdarzą się jakiś błędy, za które już teraz przepraszam.
 Miło by było gdybyście napisali co sądzicie o moim opowiadaniu w komentarzach. Jest to dla mnie ogromną motywacją i daje ogromne pokłady weny.
Pozdrawiam
Wolfslower. 

niedziela, 20 grudnia 2015

Rozdział 2 "Nic nie jest takie jak się wydaje"

Margo

Od razu po skończeniu lekcji, szybko opuściłam znienawidzony tak bardzo budynek. Nie wracałam do domu, od razu pojechałam do kwatery nazywany przez nas potocznie norą. Po przejściu przez bramę i inne zabezpieczenia i ruszyłam od razu do dużego i przestrzennego salonu, połączonego z pokaźnych rozmiarów kuchnią. Urządzony był tak jak reszta budynku Na środku ciemnobrązowej podłogi leżał kremowy puszysty dywan a na nim stały wygodne kanapy i fotele ustawione w kształcie litery U  a pośrodku stał niski stół. Na ścianie, na przeciwko wisiał ogromny telewizor. Kręciło się tu kilka osób,  było to nasze ulubione miejsce w całej norze spędzaliśmy tu swój wolny czas. Znałam tych ludzi od dziecka, tworzymy rodzinę, tworzymy watachę wiem, że poradzimy sobie ze wszystkim dopóki będziemy razem. Weszłam do pokoju szybkim i pewnym krokiem.
- Siema - powiedziałam i rzuciłam plecakiem w kąt. Każdy z osobna odburknął mi pod nosem zajęty własnym zajęciem, uśmiechnęłam się pod nosem, było to takie znajome.
- Kawy? - zapytała Octavia, rozmawiając jednocześnie przez telefon.
- Poproszę - powiedziałam i usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej.
- Czarna karmelowa - powiedziała do siebie i nalała wody do elektrycznego czajnika.
Spojrzałam na resztę, byli pozornie tak beztroscy. Tak na prawdę wszyscy dużo przeszliśmy,większość trafiła tu z poprawczaków albo z domów dziecka, inni wiedzieli coś czego nie powinni lub znaleźli się w nieodpowiednim miejscu. Każdy ma inną wstrząsającą historię. Ta organizacja to nasze zbawienie a jednocześnie przekleństwo. Z rozmyśleń wyrwał mnie dopiero ukochany zapach kawy.
- Nad czym tak myślisz? - Zapytała Octavia.
- Nad nami - odpowiedziałam krótko upijając łyk kawy.
- I co wymyśliłaś? - zapytała brunetka.
- To wszystko co nas spotkało, to nas niszczy.
- Mo, to pobyt tutaj nas niszczy, odcinają nas od rzeczywistości, wymagają od nas byśmy zachowywali się dużo dojrzalej niż jesteśmy, nie dają aby zagoiły się rany.
- A jednak, to nasz dom.
- A my jesteśmy rodziną - powiedziała dziewczyna i szeroko się uśmiechnęła - No ... trochę dużą i trochę "upośledzoną" ale mamy tylko siebie. Rozchmurz się - dorzuciła i zaczepnie uderzyła mnie pięścią w ramię.
Obie szczerze się rozśmiłyśmy.
- Co masz dobrego? - usłyszałam za sobą męski, przyjazny głos Sam'a, który szybkim ruchem wziął mój kubek i upił łyk.
- Sam idioto! - krzyknęłam rozbawiona i wstałam aby odebrać mu moją własność, ale podniósł kubek do góry a ja byłam za niska żeby do niego dosięgnąć, przez co  wykonałam serię dziwnie wyglądających podskoków.
- Murphy - zwróciłam się do idącego w kierunku kuchni chłopaka - pomóż!
- Sam - powiedział - oddaj jej kawę, to już podpada pod znęcanie się nad nieletnimi - klepnął Sam'a po ramieniu, a do mnie wypiął język, odpłaciłam mu tym samym.
- Nienawidzę was - odwróciłam się do nich plecami, udając naburmuszoną kiedy blondyn wypił kolejny łyk mojego napoju.
- Też cię kochamy - rzucił rozbawiony sytuacją Murphy - a jak już jesteśmy w temacie, to zrób mi proszę kolację - powiedział robiąc słodkie oczka.
- Jak odzyskasz moją kawę - odpowiedziałam krzyżując ręce na piersi.
Chłopak uderzył ręką Sam'a w brzuch i szybko odebrał mu kubek.
- To teraz czekam na tosta z podwójnym serem - powiedział oddając mi kubek.
- To ja też poproszę - powiedziała O.
Bez żadnego marudzenia wzięłam się za robienie posiłku.
- To ja idę na trening - powiedziałam gdy skończyłam posiłek.
- Pa - powiedzieli z pełnymi ustami.
- Trzymajcie się - rzuciłam i zgarnęłam po drodze plecak, kierując się do mojego pokoju, żeby przebrać się w strój.
Reszta dnia minęła jak zwykle, zakończona intensywnym treningiem. Po skończonym treningu, więłam szybki prysznic i zasnęłam w locie do poduszki. Jak dobrze, że dzisiaj piątek.

~~*~~*~~
Obudziłam się zlana potem, kolejny koszmar. Szybko się zwlokłam się z łóżka i jeszcze w piżamie złożonej z samej koszulki ruszyłam na dół. Reszta w większości jeszcze spała, po kuchni krzątał się kilka zaspanych jeszcze osób.
- Hej Ben - powiedziałam i usiadłam obok niego na blacie i wyjęłam mu z rąk kawę, upiłam łyk i udłożyłam na miejsce.
- Hej  - powiedział - Chcesz owsianki?
- Z truskawkami - powiedziałam - dziękuję.
- Nie ma problemu, właśnie i tak miałem sobie robić.
- To mi też zrób - dorzuciła O, która właśnie weszła.
- Mi też miło cię widzieć - powiedział i poczochrał jej i tak jeszcze rozczochrane włosy.
Spojrzałam na grafik rozwieszony na ścianie po przeciwnej stronie.
- Za godzinę mam patrol - stwierdziłam - Z Lucasem.
- Tylko się nie pozabijajcie - poprosiła dziewczyna.
- Spokojnie, mamy doświadczenie w "niezabijaniusię" - rzuciłam a dziewczyna prychnęła.
- Owsianka gotowa! - krzyknął Ben a my rzuciłyśmy  się do szuflady z łyżeczkami.
- Ben - powiedziałam z pełnymi ustami - minuję cię na mojego prywatnego kucharza.
- Margo - powiedział Murphy stojący za mną - Indra cię woła, ponoć to pilne, O idzie za ciebie na patrol.
Skinęłam głową i ruszyłam ku wyjściu.
- Mo - zawołał ze mną  - radziłbym ci się ubrać. pokazałam mu okejkę i ruszyłam dalej. Szybko przebrałam się w mundur i równie szybko pobiegłam do gabinetu dowódcy.
Wzięłam głęboki oddech i zapukałam trzykrotnie w masywne drzwi.
- Wejść - odezwał się głos a drzwi sie otworzyły. Położyłam pięść na piersi i pochyliłam głowę.
- Witaj Margo Montgomery.
- Witaj dowódco - odpowiedziałam.
Przed jej biurkiem stało dodatkowe krzesło, na którym siedział  w lekceważącej pozycji, dobrze zbudowany chłopak  o ciemnobrązowych włosach nawet na mnie nie spojrzał.
- Poznaj to Adam - wskazała na chłopaka - Adamie poznaj to Margo, wprowadzi cię w tutejsze życie i oprowadzi po budynku. Przedstawi ci też zasady i konsekwencje jakie grożą za ich  n i e  przestrzeganie.
Chłopak spojrzał na mnie i kiwnął delikatnie głową.

____________________________________________________

Witajcie po długiej przerwie!
Po pierwsze chciałam przeprosić za tak długą nieobecność ale dużo się działo.
Po drugie przepraszam, za tak krótki rozdział i ewentualnie błędy ale nie maiłam czasu sprawdzić.
Mam nadzieję, że Wam się podoba ciąg dalszy historii Margo.
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, życzą wam Wesołych Świąt .
Pozdrawiam
Wolfslower  

sobota, 10 października 2015

Rozdział 1 „W otchłani codzienności”

Margo
Czym jest wolność? Czyżby kolejną ściemą w moim życiu? Czuję się pusta, brakuje mi czegoś. Czasami mam wrażenie, że to za czym tak tęsknię jest na wyciągnięcie ręki ale gdy jestem naprawdę blisko wszystko pęka jak bańka mydlana. Moje marzenia pryskają równie szybko. Pochłania mnie codzienność. Znów siedzę w tym samym, brudnym i zapuszczonym autobusie. Znów jadę do cholernej szkoły i do ludzi których nienawidzę, zresztą z wzajemnością. Po szkole znów treningi i tak w kółko...

Tak w ogóle, to jestem Margo. Opowiem Ci moją historię.
Historię dziewczyny szkolnego pośmiewiska, czarnej owcy w rodzinie ale też historię wyszkolonej wojowniczki, maszyny do zabijania.
Zapytasz teraz, jak łączę to wszystko razem? To proste w dzień cicha, spokojna uczennica, później... później jestem inna. W szkole nikt nie wie kim jestem i niech tak zostanie, ta banda przemądrzałych śmieci.

-Margo - odezwał się surowy głos nauczyciela, tuż nade mną – zechcesz łaskawie skupić się na lekcji? 
-Oczywiście – burknęłam, nawet na niego nie patrząc i wróciłam do bazgrania po zeszycie. Przez chwilę jeszcze nie ruszył się z miejsca ale widząc z mojej strony brak chęci do współpracy, wrócił do lekcji

Po dzwonku zarzuciłam torbę na ramię i wywlokłam się z klasy. To na szczęście była moja ostatnia lekcja. Znów wsiadłam do dobrze znanego mi autobusu i włączyłam równie mi znaną piosenkę. W domu jak zwykle nikogo nie było, nie ma się czemu dziwić, rodzice są w pracy a rodzeństwa nie posiadam. Nie zdejmując nawet butów, przeszłam przez korytarz i znalazłam się w garażu. To dziwne, że tak stary dom, ma wbudowany garaż. Wsiadłam na czarny motocykl i ruszyłam w kierunku 'kwatery głównej” miejsca spotkań, treningów i obrad. Droga prowadziła przez las,a cały teren był dokładnie zabezpieczony. Po wpisaniu kodu PIN i zeskanowaniu linii papilarnych kciuka, moim oczom okazał się bardzo duży i bardzo stary dom. Przyjeżdżam tu od dziecka. Znam ten dom jak własną kieszeń, odkryłam każdy schowek i każde sekretnie przejście. Mam tu nawet własny pokój. Ten świat rządzi się własnymi prawami. Nie jesteśmy organizacją rządową, nie podlegamy ich prawu, mamy własne. Bardzo staroświeckie. Tutaj, kładziony jest ogromny nacisk na tradycję.
Nie prosiłam się o takie życie. Nie wiem co to wolność albo normalność i nie wiedziałabym, nawet gdybym się o nie potknęła.
Takich jak ja jest więcej, szkoli się takich od dziecka. Większość nie dożywa lat osiemnastu. To normalne, ludzie umierają codziennie. Naturalna selekcja. Przetrwają tylko najsilniejsi.
W końcu dotarłam do sali ćwiczeń. Wisiały tam worki treningowe, stały płotki i inne potrzebne do treningów rzeczy. Przebrałam się szybko w mój strój do ćwiczeń, czyli w czarną bokserkę i czarne spodnie. Rozpoczęłam trening. Dzień jak każdy. Wyładowywałam swoją złość na worku treningowym i manekinie jak oszalała. Miałam tego dosyć, moje życie kręciło się wokół misji i ciągłych treningów. Szkoła była tylko przykrywką, pozorną normalnością i tak od 10 lat. To się nigdy nie skończy, to moja praca w której jestem 24/7 gotowa na każde wezwanie. Walczymy z ludźmi którzy którzy stracili człowieczeństwo, czasem też ludzie wynajmują kogoś z nas do 'wykluczenia' kogoś. Przede wszystkim walczymy z „tymi złymi” to znaczy istotami nadprzyrodzonymi. Nie ze wszystkimi, żeby kogoś unicestwić musimy mieć dowód, że ten osobnik złamał obowiązujące prawo.
Myśląc nad tym wszystkim walczyłam kataną do ćwiczeń z prowizorycznym manekinem. Jest to moja ulubiona broń.
-  Skąd ta furia? - usłyszałam za sobą męski głos. 
- Czego chcesz, Luck? - wysyczałam nawet się nie odwracając. 
- Ja nic – rzucił rozbawiony. Odwróciłam się gwałtownie celując w niego bronią. 
- Ale Indra już tak – dorzucił szybko. 
- Tam są drzwi – mruknęłam, chłopak zrozumiał, ze nie jestem w nastroju do żartów i wyszedł nieśpiesznie z sali. 
Przebrałam się w swoje ubrania a strój wrzuciłam do kosza na pranie przy wyjściu.
Przeszłam przez długi korytarz, a następnie wbiegłam na drugie piętro przeskakując co drugi schodek. Wiedziałam że, dowódca nie lubi czekać a musiałam jeszcze wziąć prysznic i się przebrać w 'mundur', który składał się z czarnej bokserki i rurek w moro. Mój strój nie wyglądał na mundur. Zapięłam na udzie pasek z pistoletem a do pasa spodni przypięłam krótkofalówkę. Cała czynność zajęła mi mniej więcej 10 minut. Szybkim krokiem przemierzyłam kolejne dwa pietra i stanęłam przed pięknie rzeźbionymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam.
- Wejdź – usłyszałam szorstki, kobiecy głos.
Indra była wojowniczką, po mino swoich lat świetnie radziła sobie z wszelkim rodzajami broni.
- Chciałaś mnie widzieć – powiedziałam.
- Tak – rzuciła krótko – usiądź, dziecko.
Usiadłam posłusznie naprzeciwko niej, bojąc się gniewu niepozornej kobiety.
- Coś się stało? - zapytałam zmieszana. 
-Nie, nic się nie stało.
Nastała chwila ciszy, rozejrzałam się po gabinecie. Był bardzo stary na środku stało stare biurko z ciemnego drewna, pod ścianami stały szafki do kompletu a w powietrzu unosił się zapach kurzu.
- Chciałabym porozmawiać o twoim ślubowaniu i ukończeniu kursu. Za cztery dni skończysz 16 lat. Myślę, że znasz tradycję.  
-Tak, znam.
- To dobrze, jednak to nie będzie koniec , chciałbym żebyś kontynuowała szkolenie.
- Słucham?
- Chciałabym żebyś kontynuowała szkolenie, jesteś dobrym materiałem na wyższe stopnie. To jednak po skończeniu tego roku szkolnego.  Do tego czasu musisz znaleźć sobie wojownika. Jasne?
-  Tak jest. 
- To dobrze, myślę że noc będziesz musiała spędzić tutaj.
- Dobrze. 
Odetchnęłam gębko, dopiero na schodach. Spotkania z Indrą zawsze były dla mnie stresujące. Zapomniałam, że zbliża się moje ślubowanie a tym bardziej zdziwiła mnie "propozycja" Indy, zawsze uważała, że jestem NIE WYSTARCZAJĄCO dobra, wytrzymała zwinna itp. mogłabym swoje wady wymieniać godzinami, a teraz proponuje mi awans, tak naprawdę zanim skończyłam szkolenie, to było dziwne. Otworzyłam kluczem drzwi do niewielkiego pokoju. Panował tu nieskazitelny porządek, jak zawsze. Na środku pod  ogromnym oknem stało ciemne, stare, dwuosobowe łóżko z ciemno brązowym baldachimem,  kilka metrów po lewej stało masywne biurko do kompletu. Na ścianie po przeciwko wisiały półki z książkami. Jak sie już tu przeprowadzę, będzie trzeba zrobić remont. 
Rozpakowałam torbę i odrobiłam lekcje, następnie wymęczona padłam na łóżko.
 Rano obudził mnie dźwięk budzika. Szybko wstałam i się ubrałam w duch modliłam się żeby znów się nnie spóźnić.
Do szkoły zdoążyłam na szczęście na czas. Lekcje do lunchu dłużyły mi się niesamowicie. Gdy w końcu nadeszła długo wyczekiwana pora jedzenia, szybkim krokiem udałam się na stołówkę. Wzięłam sobie sałatkę i usiadłam przy ulubionym stoliku. Po chwili dosiadł się do mnie Liam.
- Siema - powiedział.
- Hej - powiedziałam zdziwiona. Z Liamem znałam się od dzieciństwa ale kilka lat temu nasze kontakty  się ochłodziły i teraz rzadko ze sobą rozmawiamy.
- Co tam? - zapytał.
- Liam, co znowu chcesz?  - zapytałam.
- Nic - powiedział słodko.
- Jasne - mruknęłam. Mimo że, nasze kontakty były upośledzone, to wciąż go lubiłam.
- Wyglądasz dzisiaj jakoś inaczej, jesteś bardziej ponura, coś sie stało?
- Nie, nic jestem po prostu zmęczona.
- Okey - powiedział i poszedł.
Reszta lekcji minęła już szybciej, więc w końcu mogłam wrócić do kwatery.
_______________________________________________________________-
Hej kochani!
Jak Wam podoba się rozdział?
Po pierwsze nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział tego opowiadania ani WHTS. Ponieważ niedługo mam konkurs z historii sztuki. Materiału jest masa a jak na razie jestem w dupie.
mam nadzieje, ze mi wybaczycie.
Pozdrawiam  
Wolfslower.

 

poniedziałek, 5 października 2015

Prolog

Czy odnajdę cię
w szarej codzienności
lub w zapachu porannej kawy
która budzi moje zmysły każdego ranka
gdzie jesteś
może w palecie barw i odcieniu
szumie drzew
lub słabym świetle księżyca
kim jesteś
wyciągam w Twoja stronę wyblakłą dłoń
zszarzałą od codzienności
lecz uciekasz
uciekasz nim opuszki moich
poranionych od zła palców
dotkną twej idealnej skóry
wołam o ratunek
błagam o zbawienie
modlę się o śmierć
gdzie jesteś
o wolności moja
wielu cię chciało posiąść
nikomu się nie udało
ratuj mnie
tonę
tonę w mroku mej duszy
w szarej codzienności
i słabym świetle księżyca

***

Opowiem Ci teraz historię inną niż wszystkie. .
Historię bólu i cierpienia.
Historię młodych ludzi, zagubionych w labiryncie życia.
Spisano ich na straty.
Pozbawiono szczęścia.
A Ty,
chcesz poznać ich historię?
Chcesz usłyszeć ich modlitwę?
A przede wszystkim:
Czy chcesz dać im szansę?

__________________________________________________

Proszę, żebyście w komentarzach pod spodem napisali jak Wam się podoba i czy będziecie chcieli to czytać.
Wiersz jest mojego autorstwa.
Pozdrawiam Wolfslower.